Czas pracy w „Klinice” jest ściśle określony: pracujemy od 9-12, potem przerwa na lunch do 13:30, o 15:00 wykład i teoretycznie kończymy pracę o 17. Jednak czysto teoretycznie, ponieważ pacjentów mamy praktycznie cały czas, łącznie w nocnymi pobudkami w razie „emergency”, a nawet nierzadko zjedzenie ciepłego posiłku jest wyzwaniem, bo przed drzwiami czeka kilka „nagłych” przeziębień.
Najczęstszymi diagnozami obok choroby górskiej są odciski, skręcone kostki, najróżniejsze wysypki, infekcje dróg oddechowych i anginy . Zdarzają się jednak przypadki dentystyczne, kardiologiczne, ginekologiczne i takie których nie sposób zakwalifikować do jakiejkolwiek grupy… Niektórzy przychodzą zmierzyć sobie poziom cukru, albo ciśnienie, albo po prostu zobaczyć „Klinikę” i nowych lekarzy sezonu. Czasem zdarzają się wizyty domowe. Jest to zawsze niezwykłe i ekscytujące przeżycie, bowiem nigdy nie wiadomo czy poszkodowany ma ból kolana trwający od miesięcy czy ostry brzuch. Niestety o ile w pierwszym przypadku wzrasta ciśnienie u wzywanego lekarza i granice cierpliwości są krytyczne (szczególnie, gdy lekarz musi czekać, aż pacjent skończy poranną kąpiel, a wezwany był do nagłego stanu), to w tym drugim często towarzyszy nam bezsilność i frustracja… Bowiem nawet u wymiotującego krwią, do którego „karetka” w postaci konia dociera po godzinie, oprócz badania fizykalnego i najprostszych procedur można jedynie się modlić, by jego organizm był na tyle silny, że da sobie „jakoś” radę. Czasem jednak nie daje rady… Jednak miejscowi żyją tak od lat. Mieszkańcy Manang i podobnych wysokogórskich wiosek, przy odrobinie naszej pomocy (ewentualnie zgromadzonych pieniędzy, za które mogą opłacić helikopter i koszty leczenia w Katmandu) muszą liczyć przede wszystkim na siebie. W takich miejscach jedynie biologia i Matka Natura daje szanse na przetrwanie.
Także praca tutaj bywa niezwykle różnorodna. Zarazem zaskakująca i nudna, stresująca i zabawna, przechodząca czasem w rutynę, ale wciąż pozostająca w kręgach egzotyki. Na pewno w żadnym innym miejscu nie spotka się tylu obrazów choroby górskiej i nie nauczy się o mentalności lokalnej ludności, która czasem bywa niezwykle trudna do pojęcia. Praca lekarza wolontariusza w Manang pozostawia niesamowite, nie tylko medyczne, doświadczenie. Jest to mocne przeżycie interkulturalne, ale także zderzenie nowoczesnej, europejskiej medycyny, gdzie strzeże się podążania za wytycznymi i cieszy się szerokimi możliwościami mocno zaawansowanej diagnostyki, z lokalnymi realiami, gdzie często intuicja, i najprostsze narzędzia służą diagnozie, a postępowanie z pacjentem dyktowane jest lokalnymi zwyczajami i przekonaniami.
Czasem jedynie rozkłada się ręcę i nepalskie „Ke Garney” (what to do?) jest jedynym „rozwiązaniem” sytuacji…